Połową sukcesu jest uzyskanie dobrego zdrowego zakwasu. Zajmuje to kilka dni, podczas których trzeba odpowiednio go pielęgnować, dokarmiać, niemalże na niego chuchać i dmuchać. Można też – i to moim zdaniem jest najlepsza opcja – wyłudzić gotowy zakwas od sąsiadki. Na mojej ulicy, na dziesięć domów, w trzech piecze się chleby na zakwasie. Jestem pewna, że w Waszym najbliższym otoczeniu też znajdzie się ktoś znajomy z zakwasem.
A jeśli nie będzie go w najbliższym otoczeniu, to też nie problem, bo mój zakwas jest …z Wielkopolski. Przejechał ponad 160 km. Przysłała mi moja kochana chrzestna z Poznania. Zimą, nawet tak łaską, zakwas przetrwał 24-godzinną podróż bez lodówki.
Oczywiście wypróbowałam wcześniej zakwasy moich sąsiadek, ale były to zakwasy wymagające dokarmiania, o którym niestety nie pamiętałam. Jak już sobie o dokarmieniu przypomniałam, opóźniało się moje pieczenie chleba, a przecież głodomorki czekały. A potem, jak się już doczekały, to nie były zadowolone, bo mój chleb nigdy nie wyglądał tak pięknie, jak te bochenki pieczone przez jedną i drugą sąsiadkę.
I tak raz piekłam chleb, raz nie. A odkąd mam zakwas ciociny, piekę regularnie i cały bochenek zawsze znika do ostatniej kromki. Ciocia razem z zakwasem przysłała mi przepis na chleb, który pieką już chyba wszystkie jej koleżanki. I jeszcze żadna z nich nie zrezygnowała z pieczenia. Przepis na ciociny zakwas na razie jest dla mnie tajemnicą. Zawsze przed odstawieniem chleba do wyrośnięcia, odkładam sobie kilka łyżek zakwasu na następny chleb.
Ale skąd się wziął ten pierwszy zakwas? Na pewno z mąki żytniej razowej i niechlorowanej wody. Chyba nic więcej do produkcji zakwasu nie potrzeba, ale nie wiem, dlaczego do tej pory chleb na zakwasie mi nie wychodził, a teraz wychodzi? Zamiast filozofować, ukroiłam sobie kromkę.
Do takiej kromki domowego chleba nie potrzeba właściwie żadnego dodatku, poza świeżym masłem i dobrą pożywną zupą. Grochówka z soczewicą pasuje do niej tak idealnie, jak do zimy.