Pierwszy dzień był raczej organizacyjny, bo musieliśmy nieco odpocząć, rozpakować się i zwiedzić najbliższy teren.
Drugiego dnia wybraliśmy się do Werony. Miasto zachwyciło nas przepychem. Obowiązkowo musieliśmy zobaczyć amfiteatr i dom Julii. Na środku dziedzińca, przed domem stoi posąg Julii naturalnych rozmiarów, wykonany z brązu. Ponoć każdy, kto dotknie pierś Julii będzie miał szczęście w miłości, więc posąg masowo był oblegany przez turystów :).
Kolejnym miejscem, które postanowiliśmy zwiedzić była Wenecja.
Do Wenecji najlepiej wybrać się w dni kiedy nie ma upałów, ponieważ wszędzie trzeba przemieszczać się pieszo. Samochód trzeba zostawić na parkingu tuż po wjeździe do miasta. Wenecja to szereg maleńkich i wąskich uliczek poprzecinanych kanałami wodnymi i mostami. Miasto ma ogromny urok, choć nas nieco przytłaczała ilość turystów i ogrom ekskluzywnych sklepów.
Przed restauracyjkami wystawione były mini stoiska z rybami, owocami morza zachęcające do skorzystania z oferty.
Zdecydowanie najbardziej odpowiadał nam klimat pobliskiej maleńkiej miejscowości Monazmbano. To dosłownie kilka uliczek, ale to właśnie tam poczuliśmy, że kochamy włoską kuchnię i włoski styl życia.
W jednej z uliczek odkryliśmy najlepszą pod słońcem pizzerię. Z zewnątrz wyglądała niepozornie, bo schowana była w podwórku , otoczona starymi budynkami porośniętymi pięknie pachnącymi roślinami.
Tutaj poczuliśmy prawdziwy klimat Włoch. Menu tylko w języku włoskim, ale daliśmy radę :).
Rozkoszowaliśmy się pyszną pizzą na idealnie cienkim cieście, calzone, tiramisu, panna cottą , świezym ananasem ze śmietaną i prawdziwym włoskim espresso.
Każdego dnia pizzeria była wypełniona po brzegi gośćmi. Zwróciliśmy też uwagę, że Włosi ubierają się bardzo elegancko. Praktycznie w każdym mieście widać było, kto jest turystą, a kto rodowitym Włochem. Odwiedziliśmy tak naprawdę wiele restauracji włoskich i za każdym razem smakowaliśmy coś innego.
Bardzo przypadło mi też do gustu ravioli w sosie śmietanowym z szynką i świeżą pietruszką, które jadłam w Wenecji.
Odwiedziłam też prawdziwy targ włoski. Nieco zaskoczył mnie swoimi rozmiarami i formą. W Polsce targi mają swoje stałe miejsca i można je odwiedzić cały tydzień. We Włoszech targ jest czynny codziennie w innym mieście w danym regionie. W zasadzie na takim targu można nabyć wszystko, od ubrań, po sadzonki i warzywa.
Zachwyciło mnie też zaopatrzenie w pobliskim markecie, gdzie można było kupić świeże mięso z królika czy przepiórki, całą masę świeżych ziół , sery i ogromne paki makaronowe. Przed sklepem było stoisko z rybami, gdzie można było nabyć świeżego tuńczyka, owoce morza, ośmiorniczki i inne morskie rarytasy.
Zostały nam jeszcze dwa dni pobytu we Włoszech. Jak na razie pogoda cały czas nam dopisuje , a z dnia na dzień robi się coraz cieplej, więc też coraz więcej czasu spędzamy w basenach, bo raczej nie jesteśmy przyzwyczajeni do temperatur przekraczających 30 C.
Dzisiaj czeka nas kolejny i ostatni już spacer (5 km w obie strony) do uroczego Mozambano. Żal wyjeżdżać, ale też już troszkę zaczynamy tęsknić za domem :).